Streszczenie "Procesu" Franz Kafka



Rozdział I Aresztowanie Pewnego ranka Józef K. obudził się i zamiast kucharki Anny zobaczył nieznanego, ubranego na czarno mężczyznę. Oznajmił on Józefowi, że jest aresztowany. K. ubrał się i szybko udał się do drugiego pokoju. Przy otwartym oknie siedział drugi mężczyzna, czytając książkę. Józef zażądał wyjaśnień i widzenia się z gospodynią, panią Grobach, jednak nieznajomy powiedział jedynie, że K. jest aresztowany i nie wolno mu opuszczać pokoju. Ponieważ ma czekać na wyniki toczącego się dochodzenia związanego z jego osobą, powinien zachować spokój i oddać na przechowanie swoje osobiste rzeczy. K. nie zwracał uwagi na rady dwóch mężczyzn, zastanawiał się natomiast, kim oni są i jakim prawem decydują o jego życiu. Dotąd wydawało mu się, że żyje w państwie praworządnym, a skoro tak, to nikt nie miał prawa napadać go we własnym mieszkaniu. Początkowo wydawało mu się, że ktoś z okazji jego trzydziestych urodzin robi mu brzydki kawał. Wrócił do swego pokoju, by odszukać swe dokumenty. Znalazł jedynie metrykę urodzenia. W pomieszczeniu obok strażnicy zjadali jego śniadanie. Zażądał od nich nakazu aresztowania, ale okazało się, że nie mają takiego dokumentu. Wyjaśnili tylko, że wykonują odgórne polecenia i nie są upoważnieni do udzielania odpowiedzi na pytania aresztanta. K. zatem musi się podporządkować ich poleceniom. Są oni skromnymi funkcjonariuszami sądowymi, ich obowiązkiem zaś jest pilnowanie aresztowanego aż do momentu, kiedy zostanie dowiedziona jego wina. Willem i Franciszek (tak brzmiały ich imiona) poradzili jeszcze więźniowi, aby udał się do swego pokoju i czekał na dalsze rozporządzenia. Wizyta ta wytrąciła Józefa z równowagi. Analizując swe położenie nie mógł dojść do tego, z jakiego powodu został aresztowany. Po pewnym czasie strażnicy kazali mu się udać do pokoju panny Burstner, stenotypistki, która od niedawna była lokatorką pensjonatu pani Grubach. Siedział tam za stołem nadzorca, a w kącie pokoju stali trzej młodzi ludzie. Później okazało się, iż są to urzędnicy banku, w którym Józef K. pracował jako starszy prokurent. Nadzorca również nie był w stanie wyjaśnić Józefowi, o co został oskarżony. Nie pozwolił też Józefowi skontaktować się z przyjacielem, prokuratorem Hastererem. Takie postawienie sprawy rozzłościło Józefa, który uznał to wszystko za absurdalny żart i postanowił do tego więcej nie wracać. Na odchodnym usłyszał, że ma nadal pracować w banku i czekać na zawiadomienie o terminie przesłuchania. Usłyszał też, iż to, że jest aresztowany, nie powinno mu przeszkadzać w wykonywaniu normalnych czynności związanych z jego pracą. K., by nie powiększać swego spóźnienia do banku, wynajął auto, do którego zaprosił także Rabensteina, Kullicka i Kaminera - trzech podrzędnych pracowników banku, którzy nie wiadomo w jaki sposób znaleźli się w jego mieszkaniu. Nie znał ich bliżej, gdyż wcześniej nigdy nie zwracał na nich uwagi. Józef K. był solidnym, cenionym przez dyrektora pracownikiem. Prowadził spokojne i unormowane życie. Pracował zwykle do dziewiątej wieczorem, po czym udawał się na spacer. Raz w tygodniu odwiedzał Elzę, kelnerkę z winiarni. Wydawało mu się, iż nic nie jest w stanie zakłócić jego ustabilizowanej egzystencji. Jednak jego "pozorne" aresztowanie zburzyło nagle cały porządek jego życia. Nie potrafił już normalnie patrzeć na świat. Od czasu do czasu wzywał trzech poznanych urzędników i wnikliwie ich obserwował. Kiedy wieczorem wrócił z pracy do domu, zastał w nim idealny porządek. Pani Grubach zachowywała się tak, jakby nic się nie wydarzyło. Uznała, iż jego aresztowanie jest pomyłką i nie powinien się tym przejmować. Panny Burstner nie było w domu. Prawdopodobnie wyszła do teatru. Zbyt częsta nieobecność lokatorki, według pani Grubach, nie wpływała pozytywnie na reputację pensjonatu. K. postanowił poczekać na swoją sąsiadkę i poważnie z nią porozmawiać. Panna Burstner wróciła przed dwunastą. Mimo późnej pory zaprosiła K. do siebie. Przeprosił ją za ranne najście jej pokoju przez komisję śledczą i trzech urzędników bankowych. Zaproponował, by została jego doradcą w trakcie procesu. Zgodziła się, choć nie wiedziała, dlaczego został aresztowany. Opuszczając pokój sąsiadki K. był zadowolony z siebie i swego podejścia do zaistniałej sytuacji, a także ze zbliżenia z panną Burstner. Rozdział II Pierwsze przesłuchanie Pewnego dnia do banku zadzwonił jakiś mężczyzna i powiadomił Józefa K., że w najbliższą niedzielę odbędzie się przesłuchanie. Aresztowany ma się stawić w budynku sądu na jakimś przedmieściu. Józef K. nie dowiedział się jednak nazwy ulicy ani wyznaczonej godziny. Kiedy K. skończył rozmowę z nieznajomym, do pomieszczenia wszedł wicedyrektor i zaprosił Józefa na przejażdżkę żaglówką. Miałaby się ona odbyć również w niedzielę. K. - choć bardzo mu zależało na bliższej znajomości z zastępcą dyrektora banku - odmówił z racji mającego się odbyć przesłuchania. K. postanowił pójść na przesłuchanie o dziewiątej. Uznał że ta godzina będzie najodpowiedniejsza. W nocy poprzedzającej przesłuchanie nie mógł spać i obudził się niewyspany. Szybko ubrał się i wybiegł z domu. Po drodze spotkał trzech urzędników banku, którzy w jakiś sposób byli wplątani w jego sprawę. Dotarł na ulicę Juliusza, gdzie rzekomo mieścił się sąd. Była to bardzo nędzna dzielnica. Dopiero na samym końcu ulicy Józef K. instynktownie znalazł odpowiedni budynek. Przez szeroką bramę wszedł na dziedziniec. Stały tu wozy ciężarowe należące do różnych firm, które znał z przeprowadzanych transakcji bankowych. Dom miał aż cztery klatki schodowe. Wszedł do pierwszej z nich. Przypomniała mu się wypowiedź Willema, że "wina sama przyciąga sąd". Błąkał się po klatkach, pytając lokatorów o stolarza Lanza (nazwisko to "pożyczył" od kapitana, siostrzeńca pani Grubach). Nikt z pytanych nie znał takiego człowieka. Dopiero na piątym piętrze K. znalazł pokój przesłuchań. Młoda praczka, która otworzyła drzwi, zaprowadziła go do pokoju wypełnionego po brzegi ludźmi ubranymi w czarne surduty. Początkowo miał wrażenie, że znajduje się na jakimś partyjnym zebraniu. Mały chłopak poprowadził go na drugi koniec sali. Na podium siedział gruby człowieczek i rozmawiał ze stojącym obok niego mężczyzną. Chłopak szepnął coś do ucha grubemu urzędnikowi. Ten popatrzył na zegarek i skarcił K. za tak duże spóźnienie. Na sali dał się słyszeć szmer. K. zrezygnował z obrony swego spóźnienia. Postanowił obserwować zebranych. Rzekł jedynie, że "przyszedł i jest". Sędzia śledczy wybaczył mu spóźnienie i powiedział, że wyjątkowo przesłucha aresztanta, ale na przyszłość nie życzy sobie podobnych sytuacji. Zapytał K., czy jest malarzem pokojowym. Józef zaprzeczył i dowodził, że całe postępowanie wszczęte przeciw niemu jest jedną wielką fikcją, podobnie jak sam sąd. Aby dodać wagi swym wypowiedziom uderzył pięścią w stół. Zebrani zwrócili się w jego stronę. Uznał, iż za jego fikcyjnym aresztowaniem kryje się jakaś wielka organizacja, która utrzymuje całą państwową biurokrację. Organizacja ta wydaje polecenia aresztowania niewinnych ludzi i wszczyna przeciw nim bezsensowne postępowania, a także podtrzymuje korupcję urzędniczego świata. Długie przemówienie K. przerwał nagle krzyk. Józef zobaczył mężczyznę ciągnącego praczkę w kąt sali. Chciał pobiec za nimi, ale tłum zebranych nie pozwolił mu na to. Po raz pierwszy poczuł, że jego wolność osobista jest zagrożona. Okazało się, iż zebrani byli również przekupną bandą urzędników i szpicli. Pod ich czarnymi surdutami błyszczały różnej wielkości i barwy odznaki państwowe. K. chciał opuścić salę, ale sędzia wyprzedził go i zasłonił sobą drzwi. Józef usłyszał, iż w ten sposób pozbawia się korzyści płynących z przesłuchania. Roześmiał się sędziemu w twarz i wyszedł, pozostawiając za sobą zdziwiony tłum. Rozdział III W pustej sali posiedzeń... Przez cały następny tydzień K. czekał na zawiadomienie o kolejnym przesłuchaniu. Nie otrzymawszy go, wybrał się w niedzielę do sądu. Tym razem trafił tam od razu. Praczka poinformowała go, że dzisiaj sąd nie urzęduje. Dowiedział się od niej, że jej mąż jest woźnym sądowym i że oni wynajmują swoje mieszkanie na okres posiedzeń sądu. Józef zdziwił się słysząc, że praczka jest kobietą zamężną, gdyż przypomniał sobie wydarzenie, które miało miejsce na sali sądowej tydzień wcześniej. Rozmówczyni wyjaśniła mu, że aby zachować swe stanowisko, musi cierpliwie znosić nagabywania ze strony studenta oraz sędziego, którym się bardzo podoba. Student bowiem osiągnie kiedyś wysokie stanowisko, sędzia zaś obdarowuje ją prezentami za sprzątanie jego pokoju. Kobieta pokazała też Józefowi K. księgi sądowe, ale okazało się, że nie były to żadne kodeksy prawne, tylko dzieła z pornograficznymi obrazkami. Tytuł jednej z nich brzmiał: "Plagi, jakie musiała znosić Małgosia od swego męża Jasia". Kobieta zaoferowała swoją pomoc w procesie, gdyż znała bardzo dobrze sędziego śledczego. K. nie chciał korzystać z jej usług, a jedynie poprosił, by poinformowała sąd, że on nie zamierza dawać nikomu żadnych łapówek i że jest w stanie sam się obronić. Do sali posiedzeń wszedł Bertold - mały, młody student nauk prawniczych, ten sam, który nagabywał praczkę. Kiwnął na nią palcem. Kobieta popatrzyła na niego z obrzydzeniem, ale po chwili podeszła do niego. Praczka spodobała się K. Rozważał możliwość odebrania jej studentowi i całej skorumpowanej klice sądowej. Nie było to jednak łatwe zadanie. Tym razem student przyszedł po nią z polecenia sędziego śledczego. Kiedy K. chciał mu wyrwać kobietę, młodzieniec wziął ją na ramiona i zniknął w korytarzu prowadzącym na strych. Józef podążył za nimi. Drogę wskazała mu kartka z napisem: "Wejście do kancelarii sądowych". Spotkał jakiegoś mężczyznę, który okazał się być mężem owej kobiety. Skarżył się na swój los i na to, że nic nie może uczynić, by zapobiec zdradzie małżeńskiej. Poprosił nawet Józefa o pomoc. Korzystając z okazji K. obejrzał kancelarie sądowe mieszczące się na strychu. W dużej poczekalni zobaczył wielu ludzi ubranych na czarno. Byli to oskarżeni, którzy czekali na odpowiedź odnośnie do przeprowadzenia przez sąd dowodów procesowych. Wnętrze ubogich kancelarii wywarło na Józefie bardzo przygnębiające wrażenie. Chciał jak najszybciej wyjść na zewnątrz. Dusił się i było mu słabo. Jakaś dziewczyna i towarzyszący jej mężczyzna zaopiekowali się nim, posadzili go na krześle i starali się doprowadzić do porządku. Dziewczyna - pracownica kancelarii - wyjaśniła, że każdy, kto po raz pierwszy przychodzi do sądu, dostaje zawrotu głowy, wywołanego niezbyt czystym powietrzem. Elegancko ubrany informator sądowy przyrzekł, że wyprowadzi K. na zewnątrz, kiedy tylko poczuje się on lepiej. Józef wstydził się swojej słabości. Nie był w stanie ruszyć się z krzesła, ale też za żadne skarby nie chciał tu pozostać. Nie zdawał sobie sprawy z tego, że został w pewnym momencie wyniesiony na zewnątrz jak przedmiot. wieże powietrze przywróciło mu siły. Zamknął za sobą drzwi i biegiem oddalił się od koszmarnego miejsca. Rozdział IV Przyjaciółka panny Burnster K. przez pewien czas starał się skontaktować z panną Burstner. Wysłał do niej nawet dwa listy - jeden na adres domowy, a drugi do biura. Ona jednak ignorowała go. W niedzielę rano zauważył, że panna Montag, nauczycielka francuskiego wynajmująca pokój u pani Grubach, przeprowadza się do panny Burstner. Tego dnia gospodyni przyniosła Józefowi śniadanie, więc nie omieszkał zapytać o przyczynę przeprowadzki. Gospodyni niewiele mogła mu powiedzieć, ale odetchnęła z ulgą, gdyż jego pytanie dowodziło, że Józef się na nią nie obraził. K. drażniło ciągłe człapanie panny Montag. Po chwili zjawiła się służąca oznajmiając mu, że nauczycielka pragnie z nim porozmawiać i czeka na niego w jadalni. Kiedy się tam zjawił, wyjaśniła, iż jest przyjaciółką panny Burstner i za jej pozwoleniem przekazuje mu informację, że jakakolwiek rozmowa Józefa z panną Burstner jest zbyteczna i nie przyniesie obu stronom żadnych korzyści. Do jadalni wszedł kapitan Lanz i serdecznie przywitał się z panną Montag. K. pospiesznie ich opuścił. Postanowił po drodze odwiedzić mimo wszystko swą sąsiadkę. Nikt nie odpowiadał na jego pukanie, wszedł więc do środka. Okazało się, że mieszkanie jest puste. Panna Burstner gdzieś wyszła. Rozdział V Siepacz Któregoś wieczora K. opuszczając swe biuro usłyszał wzdychania i jęki dochodzące z rupieciarni. Wszedł tam i zobaczył trzech mężczyzn. Dwóch z nich znał - byli to strażnicy, którzy pilnowali go w dniu jego aresztowania. Trzeci był siepaczem. Miał wychłostać Franciszka i Willema za to, że chcieli wziąć ubrania Józefa. K. oniemiał. Mówiąc o ich postępku śledczemu nie miał na celu doprowadzenia do ukarania ich. Nie przypuszczał, że w ten sposób przyczyni się do wyrzucenia ich z pracy i wymierzenia im tak haniebnej kary. Zrobiło mu się bardzo przykro. Zaofiarował siepaczowi siebie i pieniądze, aby odstąpił od wymierzenia chłosty strażnikom. Kat jednak nie przyjął oferty Józefa w obawie, że K. może i jego zadenuncjować. Strażnik Franciszek błagał K., by nie dopuścił do chłosty. Twierdził, że nie jest winien, gdyż to Willem namówił go, by zabrali rzeczy aresztowanego. Siepacz pozostawił Willema, swoje narzędzie tortur zaś skierował na Franciszka i bił aż do utraty przytomności. Józef opuścił szybko graciarnię i skierował się w stronę domu. Po drodze rozmyślał nad incydentem, którego byt świadkiem. Gdyby Franciszek nie krzyczał, na pewno udałoby mu się przekupić siepacza, gdyż wszyscy urzędnicy sądowi byli przekupni. Siepacz też należał do takich ludzi - na widok banknotów oczy zabłysły mu chciwością. K. doszedł do wniosku, że przekupstwo mogłoby stanowić doskonałą metodę przeciwstawiania się korupcji. Poprzysiągł sobie poruszyć tę kwestię przy najbliższym dochodzeniu i doprowadzić do ukarania wysokich urzędników - właściwych winowajców, którym należała się kara wymierzona Willemowi i Franciszkowi. Myśl o chłoście nie dawała Józefowi spokoju. Następnego dnia, wychodząc z biura znów zajrzał do rupieciarni. Ujrzał tam podobną do wczorajszej scenę. Przerażony pobiegł do woźnych i kazał im uprzątnąć rupieciarnię. Rozdział VI Wuj - Leni Pewnego popołudnia w biurze K. zjawił się wuj Karol, drobny obywatel ziemski z prowincji. Od czasu do czasu przyjeżdżał na jeden dzień do stolicy, by załatwić jakieś interesy. Był niegdyś opiekunem K.. Tym razem "upiór z prowincji" (tak Józef nazywał wuja) przybył, ażeby porozmawiać z Józefem o jego procesie. Dowiedział się o nim od córki Erny, która była w stolicy na pensji. Wuj szczerze martwił się o przyszłość swego wychowanka i pragnął mu pomóc. Obawiał się także o to, że on sam i cała jego rodzina zostaną wciągnięci w ów proces. Zabrał Józefa do swego kolegi ze szkolnej ławy, adwokata Hulda, znanego obrońcy ubogich. Okazało się, iż Huld mieszkał na tym samym przedmieściu, gdzie mieścił się budynek rzekomego sądu. Adwokat leżał w łóżku. Był chory na serce. Pielęgniarka Leni - młoda, piękna dziewczyna - nie chciała ich wpuścić do pokoju Hulda. Dopiero interwencja samego chorego odniosła pewien skutek. Huld słyszał o procesie Józefa, gdyż jako pracownik pałacu sprawiedliwości obracał się w sferach sądowych. Poza tym często odwiedzali go koledzy z "sądu na strychu". W pokoju przebywał nie zauważony przez nich starszy mężczyzna. Był to dyrektor kancelarii sądowych. Włączył się do rozmowy Karola z adwokatem. K. nudził się, nie interesowało go to, o czym trzej panowie mówili. Był jakby poza nawiasem własnej sprawy. Z sąsiedniego pokoju dał się słyszeć odgłos tłuczonego talerza. Wyszedł, by zobaczyć, co się tam dzieje. Okazało się, że to pielęgniarka, chcąc wywołać Józefa z pokoju, rzuciła naczyniem w ścianę. Leni zaprowadziła K. do gabinetu adwokata. Zaoferowała mu swoją pomoc w procesie. Ofiarowała mu też klucz od mieszkania, dając tym samym do zrozumienia, że pragnie się z nim spotykać. Józef opuścił dom adwokata. Przy samochodzie czekał na niego wuj. Zbeształ go, że zignorował własny proces i wolał pójść z Leni. Rozdział VII Adwokat, Fabrykant, Malarz Nadeszła zima, sprawa Józefa K. nie posunęła się ani o krok do przodu. Adwokat Huld, którego wuj mu polecił, też niewiele, jak dotąd, zrobił. K. czuł się zmęczony i samotny. Miał wrażenie, że jego proces jakby utknął w martwym punkcie. Odwiedzał od czasu do czasu Hu1da i wysłuchiwał ze znudzeniem jego opowieści o sprawach, które prawnik prowadził. Adwokat przyrzekał mu, że jego sprawa na pewno zakończy się pomyślnie, trzeba tylko cierpliwie czekać. Józef dowiedział się, że sądowi chodzi przede wszystkim o to, by oskarżony był zdany wyłącznie na siebie. Postępowanie sądowe w jego sprawie jest utrzymywane w wielkiej tajemnicy. Mniej znani adwokaci niewiele mogą zdziałać. W sądzie istnieje hierarchia adwokacka, funkcjonują zawiłe stosunki towarzyskie. Często dochodzi do poważnych nieporozumień. K. swoim zachowaniem wobec dyrektora kancelarii bardzo sobie zaszkodził, ale on, Huld, ma nadzieję, że wkrótce uda się przełamać wszelkie bariery i dobrnąć do końca sprawy. Właśnie teraz adwokat pracuje nad pierwszym wnioskiem i niedługo pchnie sprawę do przodu. K. uznał, że adwokat go zwodzi, więc sam musi się zająć własnym procesem. Czuł się niewinny. Ktoś go wplątał w jakąś niebezpieczną grę. Postanowił napisać podanie do sądu. Nie znał oskarżenia, dlatego nie wiedział, od czego zacznie. Znużenie ogarniało cały jego organizm. Zamiast wesoło spędzać czas po ciężkiej pracy, bez przerwy myślał o procesie. Tak było i tego dnia. Swoje rozmyślania coraz częściej przedkładał ponad sprawy bankowe i własne obowiązki. Nie potrafił dogadać się z fabrykantem w jego interesach. Nie miał ochoty załatwiać czekających za drzwiami klientów. Wicedyrektor, który czyhał dna jego potknięcie, sam przyjmował interesantów. Dla K. ważniejsza od pracy w banku była decyzja dotycząca podjęcia własnej obrony w sądzie. Fabrykant, załatwiwszy pomyślnie swoją sprawę u zastępcy dyrektora, powrócił do biura K. Tym razem po to, by pomóc Józefowi w jego procesie. Wiedział o nim od malarza sądowego - Titorellego, który sprzedawał mu obrazy. Zaskoczony K. przyjął od fabrykanta list polecający do Titorellego. Józef nie był w stanie dłużej pracować. Kiedy odprawiał z kwitkiem trzech interesantów, zjawił się zastępca dyrektora. Panoszył się w biurze udając, że szuka umowy pewnej firmy. K. czuł, że jego pozycja w banku jest zagrożona, a zastępca czeka na okazję, by go zdegradować. Nie mógł jednak nic na to poradzić, gdyż proces zaczynał dominować w jego świadomości nad wszystkimi innymi sprawami. Zostawił więc wicedyrektora i pojechał do malarza, który mieszkał w bardzo odległej, ubogiej dzielnicy. Znalazł go w pokoju, na strychu nędznego domu. Wizycie asystowały kilkunastoletnie dziewczynki. Wręczył malarzowi list polecający od fabrykanta. W trakcie rozmowy K. dowiedział się, że Titorelli jest mężem zaufania i dziedzicznym malarzem sądu (odziedziczył to zajęcie po ojcu). W pokoju było duszno. K. źle się poczuł. Malarz posadził go na łóżku i przyrzekł pomóc w procesie. Wyjaśnił także, że istnieją trzy możliwości uwolnienia: prawidłowe, pozorne i przewleczone. Słuchając wywodów Titorellego, Józef wychwycił w nich wiele sprzeczności. Najpierw przekonał się, że sąd nie uznaje żadnych argumentów, a niewinny nie potrzebuje żadnej pomocy. Rzadko się też zdarza, żeby niewinny doznał prawdziwego uwolnienia. Poza tym malarz, mimo swych kontaktów z sądem, nigdy nie zetknął się 2 jawnymi decyzjami odnośnie do wyroków. Decyzje te nie są dostępne nawet sędziom. Słyszał o nich tylko z opowieści. Są one zatem pewnego rodzaju legendami. Następnie Titorelli powiedział, że może wypisać oświadczenie, że Józef jest niewinny i przedłożyć je odpowiedniemu sędziemu w celu uzyskania pozornego uwolnienia. Najpierw jednak musiałby zdobyć od sędziów podpisy potwierdzające niewinność K. Jeśli zostanie on uwolniony pozornie, to za jakiś czas może się spodziewać kolejnego aresztowania i procesu. Z kolei przewleczenie przetrzymuje proces stale w jego wstępnym stadium. Oskarżony i jego protektor muszą stale pozostawać w kontakcie osobistym z sądem. Proces nie kończy się, ale też nie wychodzi poza swoje początkowe stadium. Oskarżony jest zabezpieczony przed nagłymi aresztowaniami, ale nie jest zwolniony od częstych, krótkich przesłuchań. Zarówno pozorne uwolnienie, jak i przewleczenie mają to do siebie, że zapobiegają skazaniu oskarżonego oraz prawdziwemu uwolnieniu. K. chwilowo nie zdecydował się na żadną formę postępowania. Ubrał się i zamierzał wyjść. Malarz wcisnął mu kilka starych obrazów przedstawiających jeden i ten sam pejzaż, a następnie wyprowadził gościa drzwiami znajdującymi się za łóżkiem, za którymi mieściły się takie same kancelarie sądowe, jak w budynku, gdzie Józef był przesłuchiwany. Malarz powiedział mu, że istnieją one prawie w każdym domu. K., po wyjściu od Titorellego, zatrzymał dorożkę, którą pojechał wprost do banku. Rozdział VIII Kupiec Block. K. Wypowiada adwokatowi Józef wybrał się do adwokata Hulda z decyzją odebrania mu pełnomocnictwa w prowadzeniu sprawy. Drzwi otworzył przed K. jakiś mały, chudy człowiek z długą brodą. Był to kupiec Block, długoletni klient adwokata. Zaprowadził gościa do kuchni, gdzie Leni gotowała zupę dla swego pacjenta. Pielęgniarka przywitała Józefa bardzo serdecznie. Rudi Block znał Hulda od dwudziestu lat. Adwokat od pięciu lat był jego obrońcą w toczącym się procesie. Kupiec wynajął oprócz niego jeszcze kilku adwokatów niższej klasy. Osobiście również poświęcał procesowi wiele czasu, musiał zatem ograniczyć zajmowanie się interesami i niemal mieszkał u Hulda, aby nie przegapić jakiegoś ważnego dla sprawy momentu. Trwający od pięciu lat proces nie posunął się ani krok naprzód. Block wciąż był przesłuchiwany, nie mógł się natomiast doczekać rozprawy głównej. Kiedy Leni i Block dowiedzieli się, że Józef ma odebrać adwokatowi prowadzenie swej sprawy, nie chcieli go wpuścić do sypialni Hulda. Ich sprzeciwy jednak nie odniosły żadnego rezultatu. K. wszedł do sypialni i od razu usłyszał kilka niezbyt miłych uwag ze strony adwokata. Decyzja Józefa bardzo go zaskoczyła. Kazał klientowi poważnie się nad tym zastanowić. K. był jednak stanowczy. Przedłużający się proces przysparzał mu wielu trosk, był powodem cierpień psychicznych i nie pozwalał mu normalnie żyć. Szczególnie nie do zniesienia stała się sytuacja po objęciu sprawy przez Hulda. Adwokat nie chciał jednak zrezygnować z obrony Józefa. Aby udowodnić, że w porównaniu z innymi klientami K. jest dobrze traktowany, wezwał do pokoju Blocka, po czym zignorował całkiem jego obecność. Block czołgał się po podłodze i całował ręce Hulda, aby adwokat raczył choć zwrócić na niego uwagę. Przypominał warującego psa, kiedy z uniżonością patrzył na swego obrońcę i z przestrachem słuchał wywodów odnoszących się do jego procesu. Adwokat miał nadzieję, że sprawa Blocka zakończy się pomyślnie, gdyż kupiec jest bardzo gorliwym oskarżonym i pilnuje procesu, a taką postawę sędziowie bardzo sobie cenią. Rozdział IX W katedrze Józef K. czuł się zagrożony. Wicedyrektor coraz częściej odsuwał go od ważnych transakcji bankowych. Kontrolował też ciągle jego biuro lub też wysyłał K. do miasta, aby urzędnik załatwiał tam jakieś mniej ważne sprawy. Któregoś dnia Józef otrzymał zlecenie pokazania kilku zabytków jakiemuś włoskiemu klientowi banku. Polecenie to musiał wykonać. Spotkał się z Włochem w sali konferencyjnej i umówił się z nim o godzinie dziesiątej w katedrze. Zanim wyszedł, przestudiował wyrazy włoskie potrzebne mu podczas oprowadzania po kościele. Mimo iż czuł się źle z powodu przeziębienia, punktualnie o dziesiątej zjawił się w umówionym miejscu. Usiadł na kościelnej ławie i czekał na Włocha. Przybysz spóźniał się. Aby nie tracić czasu Józef przeglądał album z zabytkami, a następnie, świecąc sobie małą latarką, oglądał wiszące na ścianach świątyni obrazy. Przystanął przy ambonie i zauważył tam patrzącego nań sługę kościelnego. Zaniepokoiło go to tym bardziej, że ów człowiek kiwał w jego stronę. K. podążył za nim w stronę głównej nawy. Zatrzymał się przy małej, bocznej ambonie oświetlonej niewielką lampką. Stał przy niej duchowny. Kiedy zobaczył Józefa, wbiegł na ambonę. K. miał zamiar opuścić katedrę, lecz mocny głos księdza przywołał go z powrotem. Okazało się, że duchowny był kapelanem więziennym i pragnął z nim porozmawiać. Oznajmił Józefowi, że jego sprawa przedstawia się bardzo źle i na pewno zakończy się niepomyślnie. Sąd uważa go za winnego. K. przyznał kapelanowi rację i poprosił, aby zszedł z ambony. W trakcie rozmowy Józef poznał historię pewnego chłopa, który przez całe niemal życie korzył się przed odźwiernym sądowym, a mimo to nie uzyskał pozwolenia na wejście do budynku sądu. Odźwierny był zdyscyplinowanym pracownikiem i konsekwentnie bronił drzwi sądowych przed natrętem. Dopiero przed śmiercią chłop dowiedział się, że owe drzwi były przeznaczone wyłącznie dla niego. Odźwierny także należał do niego. Ta biblijna przypowieść uświadomiła Józefowi, że przed przeznaczeniem nie ma ucieczki. Odźwierny wypełniał obowiązki, poza którymi nic więcej dla niego nie istniało. Chłop z kolei, jako wolny człowiek, mógł sam decydować o swojej egzystencji i wybrał oczekiwanie przed bramą. Sąd zatem i prawo są nieustępliwe w swoich postanowieniach. K. żegnając się z kapelanem więziennym, dowiedział się, że duchowny także należy do sądu. Rozdział X Koniec Wieczorem, w przeddzień trzydziestych pierwszych urodzin Józefa, odwiedziło go dwóch mężczyzn ubranych na czarno. Byli bladzi i tłuści. Na głowach nosili wysokie cylindry. K. początkowo myślał, że są to aktorzy. Zapytał nawet, z jakiego teatru zostali przysłani. Później jednak zrozumiał, kim są naprawdę. Wyszedł z nimi z pensjonatu. Na ulicy mężczyźni wzięli go pod ręce i prowadzili jak prowadzi się bardzo chorego człowieka. Po pewnym czasie Józef zaczął się opierać, lecz mężczyźni trzymali go mocno i zmuszali do podążania razem z nimi. Ujrzawszy pannę Burstner Józef przestał się opierać i ruszył raźno przed siebie, nadając kierunek dalszemu marszowi. Uznał, iż musi do końca zachować godność, spokój i rozsądek. Nie chciał pozwolić, aby mówiono o nim, że na początku chciał zakończyć swój proces, a teraz - u jego końca - pragnie rozpocząć go od nowa. Pogodził się ze swoim losem. Nie chciał nawet zatrzymać się przed policjantem, któremu on i jego dwaj milczący towarzysze wydali się podejrzani. Niedługo potem K. i jego oprawcy znaleźli się poza miastem w starym, pustym kamieniołomie. Tutaj rozebrali Józefa i zaczęli przygotowywać go do egzekucji. Posadzili go przed wielkim kamieniem tak, by głowa skazańca znalazła się ponad górną krawędzią skały. Następnie jeden z katów wyjął z pochwy długi, rzeźnicki nóż. K. siedział na ziemi, nie zmieniając swej pozycji. Kątem oka zobaczył, że w budynku stojącym przy kamieniołomie otworzyło się okno, poprzez które wyjrzał jakiś człowiek. Józef zastanawiał się przez chwilę, kim ten człowiek jest i czy mu współczuje. Chciał żyć, ale nie mógł się oprzeć przeznaczeniu. Nie wiedział, za co umiera i kto jest jego oskarżycielem. Jeden z mężczyzn chwycił go za gardło, drugi zaś wbił ostrze noża w jego serce. Józef K., kończąc swoje życie, pomyślał, że umiera jak pies.

Streszczenie "Procesu" Franz Kafka

Materiały

Motyw przyjaźni w literaturze Przyjaźń Przyjaźń - Duchowa, emocjonalna i platoniczna więź łącząca dwoje lub więcej ludzi, oparta na wzajemnym zro¬zumieniu, wspólnych doświadczeniach. Literackie przykłady przyjaźni wskazu¬ją, że związek taki kończy się zazwyczaj wraz ze śmiercią jednego z przyjaciół. Biblia (ST) - Dawid, przyszły król Izraela, przyjaźni się w młod...

Krytyka moskiewskiej rzeczywistości w "Mistrz i Małgorzata" Krytyka moskiewskiej rzeczywistości Ukazana w powieści M. Bułhakowa Moskwa i panujące w niej stosunki to obraz totalitarnej rzeczywistości w pigułce. Składają się nań wypaczenia obserwowane we wszelkich dziedzinach życia: społecznej, kulturalnej, ekonomicznej. Prowadzą one wprost do zniszczenia hierarchii wartości, do zaburzenia porządku m...

Walory bajek Ignacego Krasickiego 1. WALORY TREŚCI I FORMY BAJEK IGNACEGO KRASICKIEGO Bajka to gatunek z pogranicza epiki i liryki. Jest to alegoryczna opowieść o zwierzętach, ludziach, przedmiotach, która służy do wypowiedzenia pewnej nauki moralnej o charakterze ogólnym i powszechnym. Ta prawda jest wyrażana często bezpośrednio jako pointa na końcu utworu, na początku utworu...

Twórczość Sępa-Szarzyńskiego Twórczość Mikołaja Sępa Szarzyńskiego umieszczona jest na przełomie dwóch epok - renesansu i baroku. W jego wierszach mieszają się ze sobą wartości typowe dla pierwszej i dla drugiej. Choć żyje jeszcze w okresie renesansu, to dostrzec można wiele motywów, typowych dla kolejnej epoki. Dlatego słuszne nazywa się Sępa Szarzyńskiego prekursorem nowe...

Plakat Andrzeja Pągowskiego \"Służy do grania, nie do zabijania\". Czy plakat Andrzeja Pągowskiego może powstrzymać rosnącą falę agresji wśród młodzieży? \"Służy do grania ... nie do zabijania\". Tak właśnie brzmi kontrowersyjne hasło propagandowe na plakacie Andrzeja Pągowskiego. Na pierwszy plan wysuwa się na nim kij baseball\'owy uderzający w coś, rozbryzgują...

Czy literatura może być sumieniem ludzkości? Tak, literatura nie tylko może, ale zawsze była sumieniem ludzkości. A ludzkość to przecież my – Polacy, Francuzi, Niemcy czy Amerykanie. Ogromna jest przecież ilość dzieł, które podpowiadają nam, co dobre, a co złe, prezentują wzorce i antywzorce postaw ludzkich, zawierają pouczenia, zestaw norm etycznych. My, Polacy, a więc i nasza liter...

Klasyfikacja produktów KLASYFIKACJA PRODUKTÓW Ze względu na przeznaczenie: - produkty konsumpcyjne - produkty zaopatrzeniowe KLASYFIKACJA PRODUKTÓW KONSUMPCYJNYCH Ze względu na materialność i sposób konsumpcji: - dobra nietrwałe – artykuły żywnościowe o stałych lub zmiennych preferencjach konsumpcyjnych - dobra trwałe – zużywają się stopniowo w wi...